Z tej wyprawy w pamięci
zostanie mi lot
awionetką nad płaskowyżem Nazca,
pustynne Paracas
na wybrzeżu Pacyfiku,
majestatyczne Andy
tonące w chmurach,
bezkresne salary
boliwijskie, położone w niecce
La Paz, ogromne i
zimne
jezioro Titicaca. Nigdy nie zapomnę jak o
poranku nagle rozwiane mgły ukazały u moich stóp legendarne
Machu Picchu,
nie zapomnę smaku
jajek sadzonych na bananach i awokado
jedzonych na
targowisku w Limie, a
także
cmentarzyska pociągów i
tańczących na
festiwalach Peruwiańczykow.
To tam widziałam
kondory
unoszone prądami wstępującymi nad
Kanionem Colca, to
tam zjechałam
rowerem Drogą Śmierci
od szczytów Andów Boliwijskich do poziomu lasu deszczowego pokonując 64 km krętą
drogą i jednocześnie 3.5 tysiąca metrów w pionie w kilka godzin, to tam spałam w
chacie Indian
pałaszując
różne odmiany ziemniaka
i to tam widziałam mężczyzn, którzy zgodnie z tradycją
robią na drutach
swoje czapki. To tam przekonałam się, że
nie jestem odporna na chorobę wysokościową i to tam kupiłam
bajecznie kolorowy
szalik, który noszę w najzimniejsze dni
polskiej zimy.
Im więcej podróżuję tym
bardziej jestem przekonana, że zdjęcia pokazują nieskończenie nikły fragment tej
pełnej zapachów, smaków, dźwięków i barw rzeczywistości, którą dane jest mi
oglądać. Dlatego lubię podróżować – bo zobaczyć nie znaczy PRZEŻYĆ
:-) |